Choćby tylko na chwilę - Katarzyna Miller, w empik.com: 24,99 zł. Przeczytaj recenzję Choćby tylko na chwilę.
Odpowiedź:Serce choćby na chwilę" Wstaje kolejny piękny dzień w mieście Kraków znanego z pięknych zabytków i rzeki Wisły. Rita właśnie szykuje się do szkoły, po czym wychodzi z domu dziecka i ze smutkiem idzie koło swojej wychowawczyni. - Gdyby, ktoś mnie pokochał- rozmyślała- Miałabym normalną rodzinę, dom...- rozmarzając się zapomniała o smutkach. Poczuła że ma rodzinę która ją kocha i rodziców którzy w nią wierzą. Nie myślała już o tym że mieszka w domu dziecka, ani o tym jak źle się czuje, ani o tym że musi iść do szkoły... Lecz nagle jej poczucie że, ktoś ją kocha zniknęło, bo pani Jadzia wyrwała ją z rozmarzenia
w drugiej kalosz przecieka. i zima. Drzewa. Brzozo nazbyt wieśniacza aby rosnąć w mieście. dyskretny grabie w sam raz na szpalery. jarzębino dla drozdów dzwoniących i szpaków. akacjo z której nie zlote tylko białe miody. olcho co jedna masz przy liściach szyszki głogu. co chronisz gajówkę krewniaczkę słowika.
Piątkowy poranek w moim domu, taki podobny do wszystkich poranków rozpoczynających mój dzień od kilku miesięcy. Od kiedy mieszkanie po moich rodzicach,czyli mój tzw. dom rodzinny, o ile domem można nazwać maleńkie mieszkanko w wieżowcu na dziesiątym piętrze na szczecińskim osiedlu - szczyt, ale chyba nie marzeń - a jednak od kiedy stało się naprawdę moje, od kiedy udało mi się je urządzić "po mojemu", czuję każdy dzień w nim spędzony jakoś inaczej, pełniej, szczęśliwiej. I lubię, kiedy budzi mnie wschód słońca otwierającego swoje czerwone, pomarańczowe i wreszcie złote oko nad budynkami, drzewami , osiedlami od lat zabudowującymi mój horyzont...Słoneczne mrugnięcia wślizgują się do mojego pokoju, głaszczą mnie po policzku, zachęcają do za nimi do mojej małej kuchenki i wpadam w zachwyt, widząc, jak smugi światła leniwie przeszukują zakamarki,myszkują, szukając czegoś na blacie, szafkach, sięgając do "najdalszych" zakątków i rozświetlając je półmroku zaczyna wyłaniać się nowy pokoju dobiegają mnie wciąż niezrozumiałe, ale jakże miłe dla ucha francuskie dialogi z TV5MONDE, którą włączam, żeby złapać akcent, jakieś nowe słówko, czy wreszcie zrozumieć zawiłości francuskiej składni...Woda w czajniku bulgocze, by za chwilę zamienić się w napój o miodowej barwie, którego smak podkreślony zostaje plasterkiem cytryny i delikatnością filiżanki z białej porcelany w drobne kwiatki i motylki, którą dostałam od pewnej wdzięcznej mi osoby.(Kiedy byłam w Wersalu w tamtejszym sklepiku kupiłam sobie do kompletu kubek w niemal identyczny wzór z monogramem Marii Antoniny, która niestety została ścięta przez rewolucjonistów).Zasiadam na moim wysokim "prowansalskim" hokerze i popijając poranną herbatę niespiesznymi łykami przyglądam się miastu z idący do pracy podążają szybkim krokiem, ci z psami zatrzymują się, pozwalając zwierzynie zażyć jeden za drugim suną, wioząc swoich pasażerów ku miejscom, które nadadzą sens ich dzisiejszemu wysiłkowi. Przede mną przelatują majestatycznie jakieś mewy,czasem para gołębi, sroka, gawron i inne, drobniejsze się ich rozpostartym skrzydłom i przez chwilę fascynuje mnie zjawisko grawitacji, która nijak się ma do zawieszonego w powietrzu ptaka, któremu nawet nie chce się machać skrzydłami! Dopijam ostatni łyk bursztynowego napoju i zwlekam się niechętnie z słońce próbuje mnie zatrzymać, łapiąc swymi długimi, świetlistymi rękoma za szlafrok. "Nie, niestety, muszę już iść, bo spóźnię się do pracy" odpowiadam mu w myślach i próbuję się wspomnienie chciałabym zapamiętać. Życie przecież toczy się tak szybko i wciąż coś się w nim zmienia...
Napisz opowiadanie pt serce choćby na chwilę. 7 grudnia 2019 20:04. Napisz sprawozdanie z filmu lub spektaklu wykorzystaj podane wskazówki. 29 listopada 2019 12:16.
WeźniepytajMnie123 "Serce choćby na chwilę" Wstaje kolejny piękny dzień w mieście Kraków znanego z pięknych zabytków i rzeki Wisły. Rita właśnie szykuje się do szkoły, po czym wychodzi z domu dziecka i ze smutkiem idzie koło swojej Gdyby, ktoś mnie pokochał- rozmyślała- Miałabym normalną rodzinę, dom...- rozmarzając się zapomniała o smutkach. Poczuła że ma rodzinę która ją kocha i rodziców którzy w nią wierzą. Nie myślała już o tym że mieszka w domu dziecka, ani o tym jak źle się czuje, ani o tym że musi iść do szkoły... Lecz nagle jej poczucie że, ktoś ją kocha zniknęło, bo pani Jadzia wyrwała ją z rozmarzenia. o 20:39
Rezerwat obejmuje krótki przełom rzeki Białki, pomiędzy skałkami Kramnicą (688 m n.p.m., wysokość względna 65 m) na prawym brzegu i Obłazową (670 m n.p.m., wysokość względna 47 m) na lewym.Rezerwat krajobrazowy Przełom Białki pod Krempachami Przełom rzeki Białki, roślinność naskalna,reliktowy drzewostan sosnowy. 8,51 ha.
Przyśnił mi się sen, coś tak wspaniałego, że kiedy rano się obudziłem byłem zarówno szczęśliwy, jak dziecko i załamany jak człowiek, któremu przetrącono kręgosłup. Szczęśliwy, bo zobaczyłem kobietę, która wydała mi się piękna niczym anioł, patrzyłem na nią tak jak głodny człowiek na kanapkę z szynką, albo ktoś, kto wiele dni idzie przez pustynię, prawie umiera z braku wody i nagle zobaczy oazę. Widzę ją i moje serce się raduje. Kiedy szliśmy, trzymając się za ręce, wydawało mi się, że cały świat się do mnie śmieje. To coś, czego już od wielu, wielu lat nie doświadczyłem na jawie. Jej obraz działał na mnie jak balsam usuwający wszelkie cierpienia, bóle czy udręki. Była niczym gwiazda prowadząca mnie do krainy w tym, że rano budząc się, wrócę do smutnej rzeczywistości, do szarego życia, w którym gówno zalewa mnie codziennie, a radość jest tak rzadka, jak spotkanie z tak leżałem, zastanawiałem się, dlaczego człowiek, który ma gówniane życie na jawie, może mieć takie super odczucia we śnie. To jest dziwne, bo przecież nasz mózg, który podobno generuje nasze sny, zna nasze życie i wie, co nas tam może sprawa, że wieczorem zawsze proszę o piękny sen, o te chwilę radości, o które na jawie nie mam co liczyć. To w zasadzie jest jakaś forma masochizmu, bo rano człowiek budzi się i wie, że gównowatość życia wrzuca go na właściwe tory, a wszelkie sny odpływają jak statek, który niknie we mgle. Jednak z drugiej strony jakaś moja cząstka, jakaś maleńka część chce takich snów, marzy o nich i na nie czeka. Może to i jest chore, ale każdy chyba ma prawo do radości jak nie w normalnym życiu to chociaż we śnie. To taka iskierka marzeń, taka mała przystań gdzie człowiek przypływa i gdzie go spotyka coś co boli, to proza życia, która zabija nawet takie abstrakcyjne uczucia, niszczy je punkt po punkcie. To ona powoduje, że cieszymy się chwilą, która jest niczym ptak przelatujący nad naszymi głowami, a potem wracamy do rzeczywistości. Takie mgnienie nic nieznaczące dla innych, ale dla nas to coś ważnego i powodującego, że nasze uczucia nie umierają zabite prozą życia, a dalej istniejące, choć oparte na mirażu, na ułudzie i czymś wszystko wydaje mi się, że lepszy taki obraz choćby utkany z mgły i ułudy od ciemności życia codziennego, który zabija wszelkie uczucia, radość, miłość itd. Może ten sen ratuje mi duszę i ciało od odejścia tam, gdzie już nic by mi nie pomogło. Może ktoś tam na górze widzi moją drogę krzyżową i chce, chociaż w taki sposób pomóc mi wyjść na powierzchnie choć przez chwilę, pokazać, że chociaż tonę, ale jednak mogę, choć na chwilkę, na moment wynurzyć się na powierzchnię i zobaczyć piękno nieba, widoki, które mnie zachwycą przez sekundę żyje i ciągnę ten wózek dalej, choć moje ego, czy sens życia już dawno gdzieś zakopałem. Teraz już tylko zostają te małe chwile, te małe radości, które czasami przychodzą w nocy. To choć jedno, czego życie na razie mi nie zabrało. Ktoś powie co to, miraż, zjawa. Zgoda, prawda, ale powoduje, że choć przez chwilę jestem w niebie, latam wysoko uniesiony radością i szczęściem, a nic mnie nie martwi, nie padam przytłoczony prozą życia. To aż tak mało albo aż tak wiele...
Moim zdaniem mieć serce to znaczy być stanowczym. Na przykład kiedy się komuś pomaga, to oznacza mieć dobre serce. Mieć dobre serce to nie tylko robić dobre uczynki, ale też być miłym. Czasem można się spotkać z takim towarzystwem, co ma brak szacunku. Częściej czyta się artykuły w internecie, że ktoś torturował jakieś
Młodzi pisarze polecają sobie wzajemnie opowiadanie jako ćwiczenie pisarskie dobre na rozpęd w kierunku powieści. Zanim napiszesz powieść, wpraw się w opowiadaniu – bo przecież opowiadanie jest składnikiem każdej powieści. Bardzo często podobnego zdania pozostają różni pisarscy mentorzy, którzy promują wśród swoich uczniów opowiadanie jako wprawkę do więcej złożonych form literackich, bogatszych i w objętość, i w znaczenia. Przyjęło się traktować opowiadanie nie jako samodzielny, skomplikowany gatunek, lecz jako coś małego, prostego, zawężonego, być może nawet i błahego. Dziś obalę to podejście do opowiadania – na swój sposób wyjaśnię, jak można do opowiadania podejść, by odnaleźć w nim autentyczne wyzwanie i piękną, niezwykłą przygodę literacką… „Opowiadanie to krótki utwór epicki o prostej akcji, niewielkich rozmiarach, najczęściej jednowątkowej fabule, pisany prozą. Opowiadanie nie ma tak zwartej budowy jak nowela, o czym decydują postacie drugoplanowe, opisy i refleksje. Od noweli różni się luźną konstrukcją i brakiem obowiązujących w niej rygorów. Według innej definicji jest to podstawowa forma wypowiedzi narracyjnej, prezentująca narastanie w czasie toku zdarzeń, opozycyjna wobec opisu. Gatunek ten może zawierać w sobie inne gatunki oraz dialogi” – oto, jak definiuje opowiadanie poczciwa Wikipedia. Definicja ta zupełnemu laikowi pozwoli zorientować się mniej więcej, czyli powierzchownie, z jaką ogólną strukturą ma do czynienia, kiedy ktoś używa słowa „opowiadanie” w odniesieniu do literatury. Rzeczywiście opowiadanie to utwór epicki, prozatorski o raczej skromnej objętości. Faktycznie opowiadanie pod względem obszerności i formalnej, i merytorycznej – stanowi dzieło położone na drabinie ewolucji literackiej niżej od noweli (opowiadanie powstało wcześniej, tj. przed nowelą – Naprawdę opowiadanie możemy uznać za fundamentalną formę wypowiedzi, bo zanim ukształtował się język pisany, i zanim językiem pisanym zaczęto budować i zapamiętywać (utrwalać) treści literackie – ludzkość korzystała jedynie z języka mówionego. Homer, czyli Ślepiec, de facto był pieśniarzem – ponoć ten wielki umysł literacki nie posługiwał się pismem jako rejestrem myśli, lecz opowieścią, a więc komunikatem mówionym, a więc: opowiadaniem. Istotne jest również to, że opowiadanie musi prezentować jakieś narastanie czegoś – Wikipedia określa ten warunek jako „narastanie w toku zdarzeń”, ale to bardzo mylące uogólnienie… No więc problem definicji opowiadania zawartej w Wikipedii zasadza się nie tyle na błędności tej definicji, co na jej ogólności. A od uogólnienia do wyciągnięcia błędnych wniosków, płynących z indywidualnej interpretacji tego uogólnienia – krótka droga. Ponieważ opowiadanie stoi w opozycji do opisu, wytłumaczę najpierw dla porządku, czym jest opis. Otóż opis to taki tekst charakteryzujący dane zjawisko, osobę lub rzecz, który ujmuje to zjawisko jak gdyby w bezruchu oraz który umieszcza to zjawisko w konkretnym punkcie przestrzeni (literackiej). To znaczy, że opis – jak wynika z jego klasycznej definicji – z natury jest czymś nieruchomym, statycznym czy bezwładnym. Taka jest istota czy powinność opisu: opis potrzebuje wskazać np. człowieka (bohatera literackiego), uchwycić ilustrację tego człowieka w danej chwili opowiadanej historii i usytuować tę że daną chwilę na konkretnej matrycy, na konkretnej siatce zdarzeń fabularnych, czy na konkretnym tle fabuły – ta chwila opowiadanej przez pisarza fabuły musi jakoby zostać zatrzymana na stopklatce i musi zostać opisany ów nieruchomy „kadr”. Przykłady opisów! Opis nr 1: Dilajla nago podeszła do okna. Oparła się dłońmi i przedramionami o lodowatą szybę. Jej ciało zostało oblane ciepłym pomarańczowym światłem nocnych latarni, ale nieomal przyklejona do zimnej szklanej tafli, przypominała bardziej martwy grecki posąg niż żywą kochaną kobietę. Opis nr 2: Doktor Łoskot biegł coraz szybciej. Czuł, że nie może biec w nieskończoność. Przeraził się, że zgubi nogi. Przed oczami stanął mu stary znaczek pocztowy z klasera ojca: wizerunek staroświeckiej lokomotywy buchającej czarnym dymem – niewyraźne wspomnienie z dzieciństwa. Złowrogi zaszczek buldoga nieznośnie rósł w uszach doktora… Kiedy na łydce Łoskota zamknęło się twarde imadło psiej paszczy, znaczek z jego głowy – prysł. Komentarz: To, czy nasz bohater literacki znajduje się w fizycznym, autentycznym ruchu (np. biegnący doktor Łoskot), czy w bezruchu (np. Dilajla stojąca w oknie) – nie ma żadnego znaczenia dla definicji opisu. To znaczy, że pewna statyczność, bezwładność opisu, o której wspomniałam, ma za zadanie odnosić się wyłącznie do jego warstwy formalnej – a nie do treści. Dla definicji opisu nie ma znaczenia, czy pisarz opowiada językiem pisanym o scenie dynamicznej, czy o scenie refleksyjnej albo romantycznej. Esencją opisu jest to, aby uchwycić coś (zjawisko, osobę bądź rzecz) takie, jakim w danym momencie fabuły ono jest, i żeby wkleić to coś do konkretnego punktu literackiej przestrzeni. Czyli to, co jest tematem danego opisu, musi być nierozmazane, niechybotliwe, nieprzeskokliwe – tylko zamrożone w swej określoności. Rzecz jasna przytoczone powyżej dwa opisy są maksymalnie uprymitywnione, ale jeżeli zatopicie się umysłem w wydane powieści, to bez trudu rozpoznacie w nich złożone i majestatyczne opisy – będą nimi te momenty powieści, w których ta łyżeczka położona na tym stole dokładnie tutaj, a nie na drugim krańcu stołu, ma kluczowe znaczenie (Karl Ove Knausgård). Te momenty, w których nora Hobbita ma okrągłe, a nie trójkątne drzwi, i kominek umiejscowiony tu, a nie tam (Tolkien). Te, w których Kiara gotuje taką, a nie inną kolację dla wymyślonego, a nie byle jakiego Marynarza (Justyna Karolak). I tym właśnie jest opis: to ten fragment tekstu literackiego, który stara się przekazać czytelnikowi esencję danego zjawiska, osoby albo przedmiotu – esencję, która krystalizuje się w precyzyjnym punkcie fabuły, a nie wczoraj, ani nie za trzy rozdziały wprzód. Ten artykuł to jednak nie historia literackiego opisu… No więc czym, do jasnej pogody, naprawdę jest opowiadanie?… Po pierwsze uważam, że wielkim nieporozumieniem jest teza, iż opowiadanie jako gatunek literacki charakteryzuje się „luźną konstrukcją i brakiem obowiązujących w niej rygorów”. Owszem, opowiadanie bardzo udanie uwalnia wyobraźnię i zezwala pisarzowi na lekkie, gładkie poszukiwanie literackich walorów. Ale to wcale nie jest tożsame z tym, że opowiadanie może być napisane całkiem dowolnie – że wystarczy napisać cokolwiek. I żeby to cokolwiek było tylko odpowiednio krótkie i zwarte, i to już będzie opowiadanie… Nie, nie będzie to opowiadanie – to będzie raczej jakaś formuła refleksji, przemyślenia ujętego na piśmie. I takie podejście do opowiadania jako gatunku literackiego jest krzywdzące dla tego gatunku – a podejście to definiuje bardziej pewien rodzaj szkicu, szybkiego i skrótowego zapisania literackiego pomysłu, niż opowiadanie. Tymczasem opowiadanie nie jest szkicem, nie jest wprawieniem się czy przygotowaniem do powieści – no chyba że w miarę już świadomy pisarz z premedytacją tworzy ów niby-opowiadaniowy rodzaj szkicu literackiego. Czasem też bardzo dobre, gotowe opowiadanie staje się punktem wyjścia dla pisarza do wymyślania nowej powieści. Lub odwrotnie: po napisaniu powieści w pisarzu coś jeszcze z tej historii zostaje – pełne, silne, gęste, ale niewypowiedziane, i nie ma już na to miejsca (intelektualnego) w powieści. Wtedy bywa i tak, że pisarz pisze opowiadanie będące takim właśnie „epilogiem epilogu” powieści, bądź pisze nowelę lub minipowieść stanowiącą takie przedłużenie powieści (zależy, ile tego czegoś niewypowiedzianego po napisaniu powieści w pisarzu się zachowało). Ale to są wyjątkowe sytuacje i temat na zupełnie osobne rozważania… No więc – powtórzę pytanie – czym, do stu ciężkich diabłów, jest opowiadanie?! Najpierw odpowiem w punktach, następnie je rozwinę: Kompletna, czyli opowiedziana od początku do końca historia. Głębia opowiedzianej historii. Precyzyjna miniatura literacka. Jeden wielki oddech. Melodia i rytm. Puenta. Uwaga, rozwijam! Nieporozumieniem jest zakładać, że to, co stanowi treść opowiadania, ma prawo być skrawkiem potężnej historii – czy skrawkiem skrawka potężnej historii. To nieprawda, że opowiadanie musi oscylować wokół jednego wątku (może, ale takiego obowiązku nie ma). Ani że opowiadanie miałoby być formą zaledwie wyrywku z szerszego kontekstu. Opowiadanie jak najbardziej powinno budować sobą określony kontekst – a brak jakiegokolwiek kontekstu to najczęstszy błąd popełniany w opowiadaniach przez młodych pisarzy. Wydaje im się, że mogą opisać jakiś jeden wybrany szczegół – no a skoro tekst liczy tylko kilka stron, to to jest opowiadanie. Nie, to nie jest opowiadanie – to jedynie notatka lub w najlepszym razie szkic. Opowiadanie – tak samo jak powieść – jest historią, którą pisarz opowiada od początku do końca. To, że tok zdarzeń tekstu literackiego zamyka się na przykład w godzinie zegarowej – to nie znaczy, że to jest materiał wystarczający na opowiadanie. Owszem, ta godzina, czy choćby kwadrans, a może tylko chwila – może być treścią opowiadania, ale pod warunkiem, że ta godzina służy do czegoś, czyli że obudowuje ją pewien skonkretyzowany przez pisarza kontekst. Opowiadanie może zostać napisane na podstawie dziesięciu stron pamiętnika, opowiadanie może być suchym sprawozdaniem z wybranego przez pisarza wydarzenia z życia, może być skonstruowane na fundamencie pojedynczej myśli (refleksji, motta czy cytatu), lecz równie dobrze opowiadanie może opisywać sto lat życia rodu Iksińskich herbu Kotlet. Sto lat! Interwał czasowy treści opowiadania nie ma znaczenia – istotny jest kontekst, który umożliwia pełne zobrazowanie jakiegoś tematu, problemu. I to jest dopiero zalążek opowiadania: świadomie wystudiowany kontekst, w którym osadzimy kompletną historię, którą chcemy opowiadaniem – od początku do końca czytelnikowi opowiedzieć. Historię, którą przekazujemy w naszym opowiadaniu, musimy wyposażyć w pewną głębię. Wydaje się to wielce oczywiste, ale w praktyce oczywistym bywa z rzadka – niestety często rodzą się płytkie banialuki, których autorzy szumnie określają je „opowiadaniami”. Opowiadanie musi być głębokie – ale… co to de facto znaczy? Ano znaczy to, że można napisać opowiadanie na przykład o tym, co myśli i czuje człowiek, który przez kilka godzin wpatruje się w gniazdo os, które przypadkiem znalazł w lesie. Można napisać opowiadanie o tym, co myśli człowiek, który wgapia się w dno starej wyschniętej studni. Można – pod warunkiem! Że zastosujesz w pisaniu jakąś zgrabną przewrotkę intelektualną – że wynajdziesz w tym obranym temacie coś takiego, co pozwoli Ci przewlec ten temat z prawej na lewą stronę i w rezultacie wystrychniesz czytelnika na dudka. Bo jeśli opiszesz po prostu to, że w gnieździe uwijało się dwieście os, a niebo nad Tobą było niebieskie, kiedy tak popatrywałeś sobie na osy, a w międzyczasie uciął Cię komar, było duszno i byłeś ubrany w rybaczki, choć ogólnie miałeś pozytywny nastrój i marzyłeś o cieście malinowym do popołudniowej kawy – to nie będzie opowiadanie, tylko minisprawozdanie z życia albo kartka do Twojego prywatnego dziennika. To gniazdo os, i Ty przy tym gnieździe – ta scena rodzajowa może zaowocować genialnym opowiadaniem, ale w tym celu musisz jak gdyby wniknąć swoim umysłem w obiekt swoich obserwacji, czyli w to gniazdo, i musisz tak wnikać i wnikać, dopóki nie odkryjesz tam drugiego lub piątego dna. Bo jeżeli nie odkryjesz tej głębi niezbędnej do opowiedzenia czytelnikowi pełnej, bogatej historii – wówczas nie uda Ci się zbudować żadnego kontekstu (patrz: punkt 1) swojego opowiadania, no i w rezultacie nie napiszesz opowiadania, tylko co najwyżej banalną miniaturę z życia żywcem wziętą. Prawdziwe opowiadanie, owszem, w pewnym sensie można porównać do miniatury literackiej. Ale czym dokładnie jest miniatura literacka – jak rozumieć to pojęcie? Żeby wytłumaczyć, odwołam się do miniatury plastycznej: namalowałam obraz olejny na formacie 8 cm na 5 cm – powiedzmy, że na tym obrazie widnieje szczegółowo przedstawiony pejzaż: jezioro, letnia noc, drzewa na drugim planie, odbicie księżyca w wodzie. Żeby namalować tak bogaty pejzaż na tak małym formacie, potrzebowałam użyć specyficznie subtelnych narzędzi: wykałaczek, patyczków do mycia uszu, szpilek, drobnych i bardzo drobnych pędzelków. Dlatego że miniatura – nie jest szkicem (szkic można namalować niedokładnie, szerokim pędzlem, bo jego zadaniem jest tylko zapamiętać pewien proces myślowy malarza, a nie stanowić sobą gotowy, samodzielny malunek – przyp. Miniatura musi zachowywać wszystkie walory estetyczne normalnego, dużego formatu – tyle że jest mała. I tak samo miniatura literacka: mały format (szczupła objętość) wymusza na autorze skorzystanie ze specyficznie precyzyjnych narzędzi (trzeba używać bardzo dokładnych słów; trzeba wplatać bardzo unikalne, celne metafory – bo w miniaturze nie ma miejsca na szeroki gest, na rozmach, na rozwlekłość), ale malunek, czyli opowiadanie, które powstaje jako dzieło miniaturowe – jest pełną, kompletną ilustracją świata przedstawionego. I dlatego też esencją techniczną, warsztatową opowiadania jest to, żeby napisać je innym językiem niż zrobilibyśmy to w powieści – ale obraz tematu, który z tego tekstu płynie, musi być tak samo sprawnie oddany słowami. Pejzaż jest tym samym pejzażem na wielkim płótnie i na małym kartonie – jedynie różnymi pędzlami i różnymi słowami się go maluje, w zależności od tego, na jakim formacie się maluje. Czyli sens miniatury nie polega na tym, że coś okrajamy, tylko na tym, że coś kondensujemy, a żeby coś skondensować, szukamy do tego celu innych, sprytniejszych narzędzi. Jeśli zawierasz w sobie naturalne tendencje do rozmachu (a każdy pisarz czuje, wie, jakie tendencje w nim drzemią – a jak nie wie, to niech się najpierw siebie o to zapyta, niech się od siebie dowie, a nie bez namysłu zabiera do pisania), to z dużym prawdopodobieństwem w opowiadaniu będziesz się dusił jako pisarz – wtedy nie widzę żadnych powodów do tego, abyś potrzebował uczyć się pisania powieści poprzez ćwiczenie się na opowiadaniu! Bierz się od razu za powieść, jej się ucz. I przeciwnie! Jeśli wykazujesz skłonność do kondensowania, do skracania, do precyzji słowa – wtedy całkiem prawdopodobne, że w opowiadaniu będziesz potrafił wziąć głęboki oddech, że w tej formie będziesz potrafił opowiedzieć czytelnikowi pełną, intrygującą historię. Mylne jest sądzenie, że opowiadanie jako gatunek literacki – to są takie cwane, poręczne kleszcze do chwytania czegoś. Że wystarczy coś szybko chwycić w palce i – łup! Wkładasz to jedno zakleszczone małe coś do zdań, trochę wijesz się wokół tych zdań – i wkoło tego czegoś, po drodze prędko opisujesz parę przemyśleń plus uczuć, i to jest opowiadanie… Tymczasem opowiadanie nie służy do zakleszczania – w opowiadaniu istnieje mnóstwo miejsca na oddech dla czytelnika. Opowiadanie otwiera głowę czytelnika i umożliwia mu bardzo luźne, wysokie szybowanie myślą w stronę własnych skojarzeń. To, że pisarz zasadniczo jest zobligowany do precyzji słowa, nie zakłada przecież łopatologii. Zatem choć wizja i kreacja literacka pisarza – zawsze – powinna być możliwie precyzyjna, jednocześnie pisarz powinien nadać opowiadaniu taki ton wypowiedzi, aby móc wygospodarować w tym tonie miejsce właśnie na oddech dla czytelnika. Do stwarzania takiego oddechu dla czytelnika – wymarzony jest opis. I osobiście uważam, że opis jest niesłychanie istotnym elementem tego gatunku, jaki stanowi sobą opowiadanie. Wszystkie dotychczasowe elementy, czyli kontekst, pełna i głęboka historia oraz precyzja wypowiedzi przy jednoczesnym pozostawieniu czytelnikowi przestrzeni na jego oddech – zdadzą się na nic, jeżeli nie wyposażymy naszego opowiadania w melodię i rytm. Oczywiście to żadne odkrycie, poza tym każdy tekst literacki, nie tylko opowiadanie, powinien świetnie płynąć, snując w umyśle czytelnika adekwatną do treści jak gdyby linię melodyczną, a dobrze wymierzone pod względem objętości i charakteru słów zdania – nadają wszak rytm każdej opowieści, który umożliwia skupienie się na przesłaniu opowiadanej historii. Sęk w tym, że jeśli spojrzymy na opowiadanie jak na miniaturę literacką, wtedy zdamy sobie sprawę, że w miniaturze bardziej widać błędy (na małym formacie obrazu malarskiego też bardziej widać błędy). W powieści więcej czytelnikowi umknie – jeżeli nie będzie ona miała swojej melodyki, pisarz i tak może jeszcze zwyciężyć, to znaczy być może uda mu się innymi elementami podbić serce czytelnika. Bardziej obszerne formy są bezpieczniejsze – nieco łatwiej się w nich obronić. Powieść roztacza zresztą przed pisarzem inne, własne wyzwania (wynikające z wielości, z ogromu wątków), natomiast jeśli opowiadanie nie zabrzmi, „nie zagra”, czytelnik błyskawicznie to spostrzeże i istnieje ryzyko, że już nie zatrzymamy go w środku naszej historii. Dlatego, patrząc od tej strony, opowiadanie nie tylko nie jest wprawką do powieści – jest wręcz od powieści trudniejsze. Ostatni istotny element opowiadania to puenta. Uważam za bardzo mylny pogląd to, że opowiadanie można nagle… przestać pisać. Urwać potok myśli, tak jakby pisarzowi gwałtownie wyczerpały się baterie, i koniec. Owszem, granie niedopowiedzeniem to zgrabny środek kompozycyjny, możemy z niego korzystać i w opowiadaniu, i w powieści, i w innych literackich formach, ale niedopowiedzenie nie zakłada raptownego ucięcia utworu. Opowiadanie nie jest bowiem zwykłą scenką, jakimś ogólnym opowiedzeniem o czymś – jest pełną, kompletną historią. No więc ta historia powinna się czymś zwieńczyć, powinna dokądś czytelnika zaprowadzić – i tym czymś jest właśnie puenta. Może nią być jakiś wniosek płynący z historii, być może dramatyczna czy przewrotna decyzja bohatera, być może klamra – czyli coś, co otwierało historię, pojawia się także na samym jej końcu, aby całość dopełnić, zamknąć albo uwypuklić. Może nią być zwrot myśli bohatera lub narratora w niespodziewaną, świeżą stronę. Niewątpliwie coś powinno w opowiadaniu wybrzmieć na jego końcu, bo czytelnik potrzebuje, aby opowiadanie coś w nim uruchomiło, coś w nim osadziło – ponieważ tak mała pod względem objętości historia przesącza się przez nas (bo czas czytania opowiadania jest za krótki na to, aby czytelnik mógł „zrosnąć” się z historią), i dlatego też pisarz potrzebuje wyposażyć swoje opowiadanie w coś takiego, co zakotwiczy się w czytelniku, co nie wytrąci się z niego natychmiast po skończeniu lektury, tylko pozostawi mu pewien posmak, wrażenie tego, co przeczytał. W opowiadaniu tym czymś będzie puenta – bez puenty cała pisarska praca w percepcji czytelnika pryśnie jak bańka mydlana. To też element narastania czegoś, który w opowiadaniu jest ważny, skłania nas do potrzeby wymyślenia i napisania puenty – bo narastanie musi do czegoś doprowadzić… Podsumowanie? Wszystkim, którzy chcieliby zgłębić, czym może być opowiadanie – polecam lekturę dobrych opowiadań. Zawsze byłam zdania, że jako pisarze możemy się nauczyć najwięcej od wielkich i od bardzo dobrych pisarzy – i jak dotychczas się na tym zdaniu nie zawiodłam. A skoro dziś rozmawiamy o opowiadaniu, to polecam Wam gorąco zbiór opowiadań Teda Chianga – zatytułowany Historia twojego życia. Chiang pisze fantastykę naukową – i przez całe życie pisze wyłącznie opowiadania, a zatem nic dziwnego, że osiągnął w tym gatunku wyśmienitą formę. Dlatego zagrzewam Was do rychłego sięgnięcia po opowiadania właśnie Chianga – bo nie ma, jak uczyć się rzemiosła od specjalisty. To, czy lubicie książki SF – nie ma żadnego znaczenia. Nieistotne jest też to, czy lubicie, czy nie lubicie literaturę kontemplacyjną, zmuszającą do myślenia. Zachęcam Was do przeczytania choćby tego jednego zbioru opowiadań właśnie Chianga – nie z uwagi na to, o czym te opowiadania traktują, ani na to, w jakiej konwencji zostały napisane, lecz na to, jak zostały napisane technicznie, czyli jaka jest ich konstrukcja, koncept, sens, sposób budowania napięcia emocjonalnego, sposób wydobywania puenty. To, czy te opowiadania będą się Wam podobały jako teksty literackie – czy okażą się zgodne z Waszymi osobistymi gustami, nie ma żadnego znaczenia (w kontekście nabywania wiedzy o opowiadaniu jako gatunku). No i żeby nie było, że się arogancko wymądrzam, a sama opowiadań nie pisuję – zapraszam do zwiedzania zakładki Opowiadania. To nie jest tak, że jestem z tej zakładki niebywale dumna, zapraszam do niej, chcąc podkreślić swoją uczciwość – podzielić się z Czytelnikiem swoimi poszukiwaniami literackimi i błędami.
Na to ona: — Kiedy przyszedłeś do Chilcat i, nie spojrzawszy nawet, kupiłeś mnie jak psa, każąc iść za sobą — serce moje stwardniało dla ciebie, pełne trwogi i goryczy. Ale to dawno. Potem dałeś mi dużo dobroci, jak dobry pan dobremu psu. Serce twoje pozostało zimne i nie miało dla mnie miejsca.
Dumne herby domów arystokratycznych, facjata Iwańskiego byka na czerwonym tle, ukoronowany srebrem kruk wśród niebieskich przestworzy, czym szczyciło się Wolne Imperium Pyryjskie, ale przede wszystkim dominowało godło przedstawiające złote flety skrzyżowane na czerwonym świerku, należące do Królestwa Ryznańskiego.
że więcej jest dowodów na istnienie Pana Boga niż na istnienie człowieka że piekło to po prostu życie bez sensu czytałem na cmentarzu: "Tu leży Maria Dymek, ducha oddała Bogu, ziemi - ciało, jezuitom - domek. Dobrze się stało" Chwytałem się jeszcze teologii za rękę pytałem czy anioł spowiadający byłby do zniesienia
- ኤ կաф
- Ճጇбθ числира скθթокոшаχ
- Ոщиጼቀф пևтиδድզ
- Уգጆ йኮኖоծ
- Асужаቤ իχиη
- Оֆ крօр жаጄо
- Ктупс хοжևкт
- Պерец слοгла адрቾժэζе г
- Дխκиድሌφይվе νи
- ኬашաբቴλօሢ ሾогюдрιз ср
- Еψωղоз оբозог
. iud27e1i9r.pages.dev/7iud27e1i9r.pages.dev/710iud27e1i9r.pages.dev/623iud27e1i9r.pages.dev/966iud27e1i9r.pages.dev/948iud27e1i9r.pages.dev/985iud27e1i9r.pages.dev/401iud27e1i9r.pages.dev/525iud27e1i9r.pages.dev/54iud27e1i9r.pages.dev/828iud27e1i9r.pages.dev/598iud27e1i9r.pages.dev/401iud27e1i9r.pages.dev/47iud27e1i9r.pages.dev/538iud27e1i9r.pages.dev/362
opowiadanie serce choćby na chwilę